niedziela, 26 grudnia 2010

Zachwyć się, jak ufoludek!

Straszna posucha tu ostatnio panowała. Wszystko przez to, że prawdziwe życie toczy się w realnym świecie i na ten wirtualny nie zawsze jest czas - całe szczęście! A poza tym jestem teraz w rodzinnym domu, a tu z dostępem do internetu jest problem. Ale to też jest plus.
To tyle w kwestii wyjaśnień. Co się tyczy Bożego Narodzenia - napiszę później, jak się już uleży :)
 
Zasypywani jesteśmy propagandą niepowodzenia. Gdzie nie spojrzeć - wszędzie źle. Trzęsienia ziemi, powodzie, głód w Afryce, mordercy na  ulicach polskich miast. Owszem, to wszystko prawda. Pooglądamy sobie wiadomości i już są tematy do rozmowy. Tylko, że takie dyskusje nas niejako nakręcają i przesiąkamy takim myśleniem. Potem okazuje się, że świat jest zły, beznadziejny i najlepiej żyć według zasady "aby do grobu", bo nic nas tu dobrego nie spotka.
Jest to pewien sposób życia, owszem. Jak tu jednak nie popaść w schizofremię, gdy chcemy się na przykład cieszyć świętami?

Rozmowa z drogą dla mnie osobą uświadomiła mi pewną rzecz, a właściwie przyniosła receptę. Recepta ta jest bardzo prosta: zachwyć się. Zachwyć się, bo jest czym. Wyobraź sobie kosmitę, który przylatuje na naszą planetę. On pewnie umarłby z zachwytu. Najpierw byłby zdumiony, jak pięknie w lato zieleni się trawa. Zastanawiałby się, dlaczego wiatr tak pięknie pachnie. W jesień pewnie by się trochę przestraszył, że natura "umiera". W prawdzie jesienny las też jest piękny, ale coś jest jednak z nim nie tak - liście spadają i w ogóle. W zimę pewnie chciałby spakować manatki, wrócić na swój statek i uciekać stąd, gdzie pieprz rośnie. Bałby się, że natura umarła, a życie na Ziemi się kończy. Potrafił byś go przekonać, że na wiosnę wszystko wróci do normy? No właśnie: wiosna. Gdyby zobaczył, że natura sama budzi się do życia, a wszystko wokół zaczyna na nowo się zielenić, pomyślałby - cud. BO CUD! Często szukamy cudów w rzeczach wielkich: objawienia, uzdrowienia itp. Owszem, one są. Ale wiele więcej jest ich w rzeczach małych. Po co Bóg stworzył człowieka? Żeby podzielił jego zachwyt nad światem i razem z Nim go tworzył. Fakt - z tym tworzeniem nie zawsze nam wychodzi, ale każdego stać na zachwyt. Zaufaj Mu. Skoro, chciał, żebyś się zachwycił, to widocznie jest czym. Śmiejącymi się oczami ukochanej osoby, każdym jej słowem i gestem, które rozpoznać umiecie tylko wy. Zachwyć się niewinnym śmiechem małego dziecka, które z niesamowitą ufnością wyciąga do Ciebie rączki, bo potrzebuje opieki. Wymieniać dalej? Nie będę. Z okazji świąt życzę Ci, żebyś sama/sam potrafiła/potrafił odnaleźć powód do zachwytu i nie bał się go okazywać. Wnikaj w głębię świata. A cytując o. Kozackiego: "zachwyt otwiera drzwi do wiary, a za nimi czeka Bóg".
Wszystkiego zachwycającego!

sobota, 11 grudnia 2010

Guzik zapięty, kant wyprasowany

Cała noc z głowy. Ale warto było, nie tylko dla ciasta, które będziemy jutro (a właściwie już dzisiaj) sprzedawać :)
Przy okazji: jest świetne! Szczególnie polecam marchewkowe!

Spanie, a właściwie odsypianie od 8 (rano) do 14 ma swoje konsekwencje - kilka godzin później robi się ciemno, a człowiek traci rachubę czasu. Nie przeszkodziło nam to jednak w przygotowaniu jarmarkowej kawiarenki. Właściwie wszystko, co się dało, dopieliśmy na ostatni guzik. Gromkie brawa dla współodpowiedzialnych za świetną współpracę. Nie obyło się oczywiście bez ,,demonów przeszłości" - ci, którzy chodzili ze mną do szkoły zapewne pamiętają, że w robieniu prac na technikę, czy plastykę, zawsze ,,korzystałem z pomocy". To było złe. Konsekwencje widać na piernikach, które dekorowaliśmy lukrem - obok barwnych domków, misiów w koszulkach itp. leżą moje - przykład sztuki niezrozumianej:D.

No, ale koniec tych słodkości, ponieważ dopiero w niedzielę zacznie się prawdziwa jazda. Dzisiejszej nocy trochę się boję, bo będzie zdecydowanie za krótka. No i rano znów trening silnej woli - wstać i wyłączyć budzik, czy rzucić nim o ścianę?

Gwoli przypomnienia: ciasto, herbatę, pierniki, ciuchy i książki (uwaga: antykwariat uzależnia - stwierdzone prawie naukowo) będzie można kupić podczas niedzielnego Jarmarku Dominikańskiego. Oprócz nich świetną sprawą jest także loteria fantowa (a fanty są świetne), kącik zabaw dla dzieci i wiele innych. Cały dochód z imprezy zostanie przeznaczony na wypoczynek młodych podopiecznych fundacji Nowa Dominikańska.

Czekamy na Ciebie w starym refektarzu przy klasztorze oo. Dominikanów od 9.00 do 22.30.

Więcej informacji: http://dadominik.pl/jarmark

piątek, 10 grudnia 2010

Jarmark tuż, tuż!

Niedziela coraz bliżej. Ale póki co trzeba zająć się przygotowaniami. Dla niewtajemniczonych: w niedzielę w refektarzu przy klasztorze ojców Dominikanów przez cały dzień będzie można m.in. zjeść pyszne ciacho, czy uzupełnić stan swojej szafy w second-hand'ie (szczegóły www.dadominik.pl/jarmark).

Plan na dziś - CAŁA NOC PIECZENIA CIAST. Zobaczymy, do której wytrzymam, ale czuję, że impreza będzie godna i gruba. Chociaż fakt, że dzisiaj zaliczyłem kolejne roraty o 6 rano nie ułatwia sprawy. Ale czasem fajnie jest nie dospać - można odkryć oryginalny sposób gaszenia świeczek, czy dmuchnąć sobie woskiem w twarz :) Nie wspominając już o rozpoczęciu dnia w najlepszy z możliwych sposobów.

Jutro ostatnie przygotowania do Jarmarku.
Pojutrze - zapraszamy! :)

A za hajs, który u nas zostawicie, dzieciaki którymi opiekuje się fundacja Nowa Dominikańska, pojadą na wypoczynek.

Takie połączenie przyjemnego z pożytecznym tylko u nas ;)

niedziela, 5 grudnia 2010

Nie święci kaca leczą?

Weekend się kończy. Pewnie dlatego przypomniała mi się historia związana z weekendowaniem.
Moja babcia to osoba bardzo prosta, a w swojej prostocie jeszcze bardziej pobożna (za co ją podziwiam). Otóż poczciwa seniorka bardzo lubi jeździć po różnych sanktuariach, szczególnie, gdy można z nich przywieźć "cudowną wodę" (np. od św. Benedykta). Jaki to ma związek z weekendem?
Pewnego razu babcia zaprosiła nas na obiad. Mój brat dzień wcześniej trochę poimprezował, a że nie miał się czym chwalić, oficjalna wersja brzmiała - strułem się.
Babcia, jak to babcia - ugotowała pyszny obiad i nie chciała, żeby się coś zmarnowało, więc wpadła na pomysł: "Paweł, dam Ci wodę od św. Benedykta" - powiedziała. A jak powiedziała, tak zrobiła. Pomogło? No nie tak w 100%, ale jednak pomogło.
Druga historyjka - siostra mojej babci była kiedyś na coś chora (już nie pamiętam na co). Wodę, którą moja babcia starannie zwoziła do ich rodzinnego domu, wypijała wręcz hektolitrami, bo twierdziła, że jej pomaga. W końcu mój pradziadek (człowiek z głową pełną dość specyficznych pomysłów) nalał do butelki zwykłej wody z kranu i zaniósł siostrze mojej babci. Oczywiście powiedział przy tym, że to "cudowna woda". Pomogło? No pewnie, że pomogło!


I tu przypomina mi się pielgrzymkowa piosenka: "Gdyby wiara twa była wielka, jak gorczycy ziarno" :)

czwartek, 2 grudnia 2010

Biegnąc po...

"W życiu prywatnym nie wglądamy z podejrzliwą ciekawością w zachowanie się naszych współobywateli, nie odnosimy się z niechęcią do sąsiada, jeśli zajmuje się tym, co mu sprawia przyjemność, i nie rzucamy w jego stronę owych pogardliwych spojrzeń, które wprawdzie nie wyrządzają szkody, ale ranią"

Opis życia w gminie pierwszych chrześcijan? Nie, opis Aten za Peryklesa. Kilkaset lat przed Chrystusem. Ależ oni byli wrażliwi...

Przypomniały mi się te słowa, gdy w mojej rodzinnej parafii proboszcz poprosił mnie po Mszy świętej, żebym zajął się zakrystią, a właściwie to ludźmi, którzy tam byli. Chcieli kupić świeczki Caritasu i zaopatrzyć się w opłatki. I zaczął się najazd. Ani ściągnąć spokojnie alby, ani ogarnąć, gdzie to wszystko leży, bo tłum napiera. Przepychają się w moją stronę, wyciągając przez siebie ręce z pieniędzmi. Atmosfera gęstnieje, widać złość na twarzach ludzi, którzy nie przeżyją, jeśli wrócą do domu o minutę później (jestem sam, a trochę tych świeczek i opłatków jest). Jedna pani z wyrzutem oświadcza, że ona idzie sama zapłacić księdzu. Kilka innych podąża w ślad za nią z minami, jakby brały udział w Odsieczy Wiedeńskiej. I tylko pogardliwy rzut oka na gościa, który mimo, że przez lawinę tłumu został przyparty do ściany, stara się to wszystko ogarnąć. Nie to, żebym poczuł się tym jakoś zraniony. Ale skoro ludzie sami siebie tratują, żeby szybciej dostać świeczkę, to co tu dopiero mówić o spojrzeniach.

Marzę o tym, że w tym roku na Pasterce nikogo nie trzeba będzie łapać, gdy będzie przeciskał się po komunię do balasek (u nas nie ma zwyczaju procesji) i upadnie potrącony przez przepychających się łokciami wiernych.

Odpowiedź na komentarz

Niestety, coś stało się z konsolą i nie mogę umieścić tych kilku słów umieścić w komentarzach. To mnie jednak nie powstrzyma :)

Być może, ale dzięki temu, że nie odczytałem intencji, możemy wrócić do meritum sprawy :)

Pisałem o braniu SWOJEGO krzyża. Wzięcie Krzyża Chrystusa jest bardzo głębokim i (bądź, co bądź) skomplikowanym pojęciem i rzeczywiście ciężko odnosić je do ludzi, którzy Jego samego odrzucają, dlatego dziękuję za cenną uwagę.

Mnie bardzo ujęła właśnie jej moralna postawa, a raczej pewna jej zmiana pod wpływem miłości do córki. Szczególnie konfrontując to z otaczającą i coraz częściej przerażającą rzeczywistością. Pan Jezus był znakomitym znawcą człowieka i wiedział, że często będzie nas kusiło, żeby "wymigać się" od pewnych spraw (nie tylko odpowiedzialności moralnej za czyny). Myślę, że właśnie dlatego przestrzegł: "kto nie bierze swojego krzyża, a idzie za Mną - nie jest mnie godzien". Każdy człowiek ma swój krzyż (można to różnie nazywać), nieważne czy jest katolikiem, buddystą, czy ateistą. My jednak często staramy się go zrzucić z siebie, jak zbędny balast, albo przyklaskujemy innym, gdy to robią. Jak często słyszymy: "ja bym aborcji nigdy nie dokonała, ale jeśli ona chce, to ma prawo decydować o swoim brzuchu" (przepraszam, że tak uczepiłem się tego tematu, ale strasznie mnie on mierzi). Daleki jestem od oceniania kogokolwiek negatywnie. Wolę robić to od tej bardziej pozytywnej strony - Ania zachowała się moralnie: dojrzale i odpowiedzialnie (ale bez wazeliniaristwa). Więcej: postąpiła, jak postąpiła nie ze względu na Dekalog, tylko na prawo naturalne - a więc jednak coś takiego ma jeszcze rację bytu.

A odchodząc od tematu...
Co do apostazji - również nie będę jej oceniał. Jest człowiekiem obdarzonym wolną wolą i z niej skorzystała. O ile znam trudne środowiska (a z takiego ona się wywodzi), to wiem, że ci ludzie mają nie tylko "skrzywione sumienie" (celowo omijam słowa "takie tam"), ale są też niesamowicie poranieni wewnętrznie. W takim wypadku nie można z góry zakładać, że świadomie i dobrowolnie odrzuciła Chrystusa (chociaż tak też mogło być). Nie znamy jej przeszłości, ale z krótkiego opowiadania wiemy, że przeszła wiele destrukcyjnych dla swojego wnętrza sytuacji. Nie wiemy też, czy ktoś jej Chrystusa w ogóle pokazał. Dlatego kryterium świadomości grzechu może w tym wypadku nie być tak do końca spełnione. Przy czym daleki jestem od powiedzenia, że nie wiedziała, co robi. Ale czy było w tym 100% chęci odrzucenia Chrystusa (zwłaszcza, że zaczęła kombinować z apostazją, jak miała 15 lat)? Mam nadzieję, że nie. Pozostaje ona jednak tylko nadzieją. Mam również niezasłużony dar wiary w Tego, Który zna ją na wylot, a przy tym jest samą Miłością i wierzę, że będzie o nią walczył. A gdy tylko ją dojrzy (gdzieś tam nawet daleko), wybiegnie jej na spotkanie, jak ojciec syna marnotrawnego.

Podsumowując:
Człowiek niemoralny (nie mylić z człowiekiem grzesznym) nie może być religijny (nie mylić z dewocją).
Człowiek religijny, powinien być moralny (chociaż to nie wystarcza).
Ona jednak ten jeden krok już zrobiła. Stąd prośba o modlitwę w jej intencji, żeby postawiła kolejny i kolejny, i kolejny. Pan Bóg ma czas. Wierzę, że i na nią czeka.

P.S.
Myślę, że szansę dostaliśmy od niego już dawno temu i ona nigdy nie została wyczerpana, ani nie stała się przedawniona. A On jednak zdając sobie sprawę z tego, w jakiej rzeczywistości żyjemy, będzie wykorzystywał uchylone przez nas (świadomie, czy nie) drzwi.