wtorek, 30 listopada 2010

Klub angielskich dżentelmenów

Zofka,
jeszcze raz dziękuję Ci za świetne pytanie do ostatniego wpisu. Nie wiem, czy to, co napiszę rzeczywiście jest prawdą. Pewnie można na ten temat mówić długo i mniej lub bardziej przekonywująco. Ja napiszę kilka słów o tym, w jakiego Boga ja wierzę. Może to będzie dobrą formą odpowiedzi.

Każdy człowiek mniej lub bardziej, rzadziej, lub częściej, mocniej, lub słabiej, szuka prawdy o sobie samym. Robi to (z całkiem dobrym rezultatem) racjonalistycznie badając otaczający świat. Dochodzi jednak do takiego momentu, gdzie “rozum wysiada” - tam poszukiwania niektórych się kończą, dalej szukają tylko najwytrwalsi. Uważam, że człowiek pełnię prawdy o sobie może znaleźć tylko lecąc na dwóch skrzydłach, które zwą się rozum i wiara. Jeśli rozum, to wiedza (ograniczona), jeśli wiara, to Bóg (nieograniczony). Gdzie można Go spotkać? W sobie. Stworzył nas na swój obraz i podobieństwo. Głęboko we wnętrzu mamy takie “magiczne miejsce” zwane sumieniem. Myślę, że tam najłatwiej Go spotkać. To niewątpliwe najsłabsza (a takie właśnie lubi) część naszego człowieczeństwa - bardzo wrażliwa i czuła, a przy tym potrafi zasadzić niezłego kopa. Tam nie ma ściemniania.

Pytanie, co jeśli ktoś ma źle ukształtowane sumienie? Może najpierw: co to znaczy dobrze je kształtować? To właśnie szukać prawdy o sobie “wnikać w głębię własnego ducha”. A jeśli szukać, to i (często w wielkich bólach i po wielu niepowodzeniach) znajdować. Po czasie staje się ono jakby “Bożym głośnikiem”. Duch Święty może tam narobić niezłego ambarasu, trochę i “pokomplikować” nasze dotychczasowe życie. Jak ciężko uwierzyć nam, że to dla naszego dobra (poparte autopsją)! A gdy sumienie staje się coraz bardziej otwarte na Niego, a więc i coraz bardziej spokojne, uformowane, ale także wrażliwe - wtedy łatwiej nam odpowiedzieć na wezwanie do świętości (chociaż dążenie do niej jest chyba zawsze tak samo wymagające).

Na przykładzie Ani: co znaczy mieć źle ukształtowane sumienie? Przez swój dotychczasowy styl bycia, przeżyła na pewno wiele zranień. By je przetrwać musiała w pewien sposób “zamrozić” w sobie tę wrodzoną wewnętrzną delikatność (jak stoisz na urwisku i czekasz na pomoc, to najlepiej jest zamknąć oczy, żeby tego wszystkiego nie oglądać). Zamrażaczami lepszymi, niż ciekły azot były wszystkie przyjemności, którym się oddawała. Pan Bóg, chociaż wszechmocny, nie jest jednak specjalnie nachalny (choć może to tylko pozory?). On ma czas. Zobacz: urodziła się Monika i nagle w jej sercu zagościła miłość. I to nie taka, za którą stoją jakieś profity. Wręcz przeciwnie - wymagająca wyrzeczeń. Wymagająca tego, by zacząć rozmrażać swoje wnętrze. I wcale nie oznacza to, że zło przestało być nęcące. Z resztą szatan, mimo że dużo inteligentniejszy od nas, strzelił sobie w tym momencie samobója. Dziewczyna zaparła się samej siebie na rzecz swojej córki. Myślisz, że Pan Bóg nie wykorzysta takiej sytuacji? Że Duch Święty nie będzie nią w pewien sposób kierował na drodze, która ją czeka - podróży do głębi swojego człowieczeństwa? Ja myślę, a nawet wierzę, że On wykorzysta taką okazję. Już sam fakt, że Ania była w stanie wznieść się ponad swoje namiętności z miłości (a nie np. ze strachu przed atakiem serca po ostrej libacji) już o czymś świadczy. Gdyby ktoś opowiadał mi etapami tę historię, pewnie wyobraziłbym sobie inne zakończenie - Monika zostałaby “usunięta” (czyt. zabita) w jakiejś klinice, żeby nie robić problemu Ani, Andrzejowi, dziadkom… A jednak tak się nie stało! Ingerencja Boża? A może czyjaś duchowa adopcja? Tego nie wiemy. Wierzę za to, że skoro pierwsze lody już puściły pod wpływem miłości, którą trzeba było przecież rozmrozić. Teraz Pan Bóg tak łatwo się nie podda.

Kończąc: pamiętam, gdy ktoś na Białym Dunajcu zapytał duszpasterza, czy ateista, który nie wierzy w istnienie piekła (a więc de facto nie chce tam trafić) i tak tam pójdzie, skoro to nie było jego marzenie. Odpowiedź pamiętam, jak dziś: “jeśli wejdziesz nieświadomie do jakiegoś klubu angielskich dżentelmenów i złamiesz ich zasadę (też przecież nieświadomie) to i tak cię wywalą”. Czy nie działa to w drugą stronę? Czy Ten, który jest Miłością nie wykorzysta pęknięcia na twardej skorupie wyrachowania, żeby na nowo wzbudzić w człowieku pragnienie prawdziwego dobra? A skoro dobra, to i Prawdy, której nie będzie już tak łatwo odrzucić?

czwartek, 25 listopada 2010

Apostatka, która bierze krzyż

Ostatnio było długo i drobnym maczkiem, więc teraz postaram się krócej. Przed wyjazdem do domu (i odcięciem się od internetu) muszę wyrzucić z siebie tę historię.
Ostatnio w jednym z klubów, przez znajomych znajomego poznałem Anię. Bardzo ciekawa osoba: dwudziestoparoletnia kobieta, która niedawno urodziła córeczkę Monikę i z tego powodu musiała rzucić studia. Ojcem Moniki jest niejaki Andrzej - od ośmiu lat przyjaciel Ani. A właściwie były przyjaciel. Gdy okazało się, że Ania jest w ciąży, Andrzej zerwał z nią kontakt. Jego rodzice dowiedzieli się, że będą mieli wnuczkę dopiero, gdy Ania była w ósmym miesiącu ciąży. Nie zareagowali na to z entuzjazmem. Z resztą gdy była w ciąży i potrzebowała jego wsparcia, a potem gdy po porodzie czekała na odwiedziny, nie doczekała się.
Jedna uwaga: niech Cię nie zmyli niewinne imię Ania - dziewczyna od zawsze lubiła “mocne imprezy, chlanie i walenie się z każdym” (cytat z jej opowiadania). Jak widać jest również bezpośrednia. “Zwykła klubiara” można by pomyśleć.

Nie, nie zwykła. Mimo, że apostatka (sic!), to myślę, że to właśnie ona, jak mało który “współczesny katolik” potrafi odpowiedzieć (mimo, że nieświadomie) na Chrystusowe wezwanie, o wzięciu swojego krzyża. Dlaczego? Ja bym tę łajzę w męskich spodniach (cytat z o. Górzyńskiego OP) ukatrupił. Kobiety, jako że są bardziej delikatne, zapewne poprzestałyby na tym, że nie chcą go znać, a Monika nigdy nie dowiedziałaby się, kto jest jej prawdziwym ojcem. Z resztą jak często katolickie małżeństwa rozchodzą się, a dzieci stają się wtedy obiektem przetargowym? Jak często któreś z rodziców musi WALCZYĆ o prawo do widywania swojej pociechy?
Co natomiast mówi Ania? “Nie chcę, żeby w przyszłości moja córka mówiła do swojego wujka - który być może gdzieś tam się pojawi - tato. Jeśli będzie to robić, to jej wybór, ale nigdy nie będę jej okłamywać. Będzie wiedziała, że jej prawdziwym tatą jest Andrzej”. “Co w związku z tą wiedzą?”- pytam. “Andrzej będzie mógł się z nią widywać, kiedy będzie chciał. Nigdy do niego nie wrócę, nie chcę go znać, ale nigdy też nie ograniczę jego kontaktów z córką.”
A na koniec rozmowy dodała “jedyne, co ograniczam, to moje życie: imprezy, chlanie i tak dalej, no wiesz. Musiałam z tym niestety, skończyć. Robię to dla niej”. “Ale nie przestało Ci się to podobać?” - pytam. “Nie”.

Nie wiem, czy kiedykolwiek ją jeszcze spotkam. Pewnie nie. Ale proszę Cię o modlitwę w jej intencji. No i oczywiście w intencji jej córeczki!

P.S.
Ze względu na dobra osobiste osób, ich imiona zostały zmienione

Do Labudy mi daleko, ale...

Zerówka. Grupa pięciolatków na lekcji religii dowiaduje się, że Pan Jezus urodził się w roku 0 i od tamtej pory liczymy lata naszej ery.Czwarta klasa szkoły podstawowej. Opowiastka się powtarza.Studia. Wykład ze starożytności. Padają słowa, że “to, co Biblia opisuje, to się w ogóle kupy nie trzyma”. Studenci podnieceni, bo dowiedzieli się, że Kościół ich oszukał, a Jezus Chrystus to wymysł. Wszak teraz modny jest antyklerykalizm, ateizm (a dokładniej nie sam ateizm, tylko to, co dzisiaj nazywa się ateizmem) i każdy, nawet najgłupszy argument jest dobry, żeby utwierdzić się w swojej “antypostawie“. W dodatku słowa padły z ust pana doktora, więc pewnie są przepełnione prawdą. Teraz mają już argument ostateczny dla wszystkich moherowych beretów, ha!Okej, rozumiem (a przynajmniej staram się to robić) tych, którzy twierdzą, że “gdyby Bóg istniał, to na świecie nie byłoby tyle zła”. Braki w katechizacji i słabość ludzkiej natury nie są w gruncie rzeczy naszą winą (patrz pierwsza linijka). Ale żeby gość, który zdał egzamin dojrzałości dawał sobie wklepać takie głupoty? Pana doktora oceniać nie będę - jam niegodzien. Z resztą sam się ocenił najpierw rzucając takim frazesem, a potem tak tylko mimochodem dodając, że datowanie dionizyjskie jest nieprecyzyjne (co z resztą podaje każda encyklopedia). Do uszu podnieconych studentów już to niestety, nie dotarło (bo i jak miało dotrzeć, skoro climax został osiągnięty chwilę wcześniej?)A jak było w rzeczywistości? Tutaj możemy sobie pogdybać. Nota bene nie potrafimy ustalić, czy dokument wydany 872 lata temu (testament Krzywoustego) był spisany, czy nie. A o to, co tak naprawdę zawierał i jak podzielił kraj do tej pory trwają kłótnie. Wersja obowiązująca w podręcznikach jest tylko umownie przyjęta za prawdziwą, jak to zresztą często u “nauczycielki życia” bywa (zapytaj rodziców, co oni czytali w swoich książkach do historii, szczególnie na temat 17.09.1939). Jak więc możemy precyzyjnie wydatować wydarzenie sprzed 2000 lat? Nie możemy. Ale o kilku sprawach warto wiedzieć, po to, żeby nikt nam kitu nie wcisnął. Zacznijmy od banałów: 

1) Roku “0” nie było i to akurat nie ulega wątpliwości. Więc Jezus Chrystus nie mógł się w nim urodzić 
2) Nie jest żadną tajemnicą fakt, że Dionizjusz Mały machnął się o kilka lat, gdy obliczał Boże Narodzenie. Wydatował je na 754 rok “od założenia miasta [Rzym], czyli 1 rok naszej ery. Skąd pomyłka? Nie wziął pod uwagę lat przestępnych,. Z resztą spróbuj sam obliczyć dokładnie coś, co działo się 500 lat temu tylko na podstawie jakiś list cesarzy, czy też kronik - łatwe? Nie łatwe! 
3) Papież Jan I zatwierdził to datowanie i zaczęło ono obowiązywać (czyli sądzono, że Jezus Chrystus urodził się w 1 r. n.e.) Nikt zbytnio nie zastanawiał się, dlaczego kilka szczegółów w niej nie gra. Wszak nie przeszkadzało to ludziom średniowiecza w dążeniu do świętości (a ilu jest świętych z tamtego okresu, to mało kto policzy).
4) Ktoś wścibski jednak wydedukował następujący fakt: 

Skoro
    Mt
1,1, a zaraz potem Mt 1,13 (bo Herod będzie szukał dziecięcia), Mt 1,15 (tam pozostał [Józef z Marią i Dziecięciem -     przyp. wł.] aż do śmierci Heroda), Mt 1, 16 (wtedy Herod widząc, że go Mędrcy zawiedli)


to jak Jezus mógł urodzić się w roku 1, skoro Herod panował w latach 37-4 p.n.e.? Nie mógł. Stąd wiemy jedną rzecz (oczywiście jeśli pohamujemy swoje podniecenie z wykładu, odrzucimy Dionizjusza, chociaż częściowo idąc za głosem encyklopedii): Jezus Chrystus urodził się najpóźniej w 4 r. p.n.e

 5) W którym więc roku się urodził? Św. Łukasz pisze tak: 

     W owym czasie wyszło rozporządzenie Cezara Augusta, żeby przeprowadzić spis ludności w całym państwie. Pierwszy taki spis odbył się wówczas, gdy wielkorządcą Syrii był Kwiryniusz. 

Cezar - zgadza się (panował w latach 63 p.n.e. - 14  n.e, a więc mamy w tym wypadku szerokie widełki historyczne.)

Kwiryniusz - ten pan wzbudza pewne wątpliwości. Pismo Święte, które mam przed sobą, w przypisie mówi tak: Po tym spisie obyły jeszcze inne. Spisu dokonał prawdopodobnie Sencjusz Saturninus, wielkorządca Syrii w latach 8-6 p.n.e. Łukasz wspomina Kwiryniusza może dlatego, że był on bardziej znany z następnego spisu, który sam przeprowadził w 6/7 r. n.e. Mniej prawdopodobne jest przypuszczenie, że chodzi o spis dokonany w ogóle po raz pierwszy w Palestynie <- i to jest pierwsza teza, która jest dość logiczna i zdaje się obowiązująca dzisiaj. Wydawca Pisma Świętego podaje w chronologii (jest z tyłu) Narodzenie Pańskie na 7/6 r. p.n.e. (a więc za spisu Saturninusa). Mój kolega, dzielnie przygotowujący się do posługi kapłańskiej stwierdził, że on to przyjmuje jako dogmat. W sumie św. Łukasz wspomina spis Kwiryniusza w Dziejach Apostolskich pod prawidłową datą (6 r. n.e.), więc to tłumaczenie jeszcze bardziej nabiera sensu. 

A ja tam wolę sobie jeszcze pohistorykować. Dzięki temu dochodzą nam jeszcze trzy hipotezy: 
a) Kwiryniusz mógł rządzić dwa razy (inskrypcja z Tivoli) - w 4 lub 10-8 r. p.n.e. oraz źniej od 6 r. n.e. W czasie tego pierwszego panowania mógł narodzić się Jezus
b) mógł wystąpić również błąd w tłumaczeniu. Może słowo “prote” nie odwołuje się do “pierwszego spisu, tylko oznacza “proton”, czyli wpierw. Wtedy zdanie brzmiałoby tak: Spis ten odbył się zanim namiestnikiem Syrii był Kwiryniusz 

c) o ile wierzyć historiografii, za Cezara Augusta odbyły się trzy spisy:: w 28 r. p.n.e., 8 r. p.n.e. i 14 r. n.e. Raczej wątpliwe, żeby któryś z nich objął całe imperium. 

A więc mamy trzy opcje datowania:

- 7
/6 r. p.n.e. - według wydawcy Pisma Świętego (Pallottinum, Warszawa 1993). Zgadza się z hipotezą b), wyklucza hipotezy a) i c) 

- 8 r. p.n.e. - zgadza się z hipotezą a) i c), wyklucza hipotezę b)
- 4 r. p.n.e. - zgadza się z hipotezą a), wtedy Józef nie musiałby zbyt długo kryć się w Egipcie (przypominam - Herod umiera w tym samym roku) 

Na upartego można byłoby wysnuć jeszcze kilka hipotez i dat, ale 

5) Wracając do Testamentu Krzywoustego - skoro takiego “młodego” dokumentu nie potrafimy odtworzyć, skoro wciąż snujemy żne domysły na temat śmierci Władysława Sikorskiego, sprzed kilkudziesięciu lat, to czy kiedykolwiek trafimy na takie źródło, które pozwoli nam precyzyjnie wydatować Boże Narodzenie? Nie wiem, ale niezależnie od tego:

 
6) Adwent za pasem. Panie Jezu, nie istotne jest dla mnie to, czy urodziłeś się w 4, 6, 7, czy 8 roku przed naszą erą. Bez urazy, ale z czasem i tak bym zapomniał, bo nie mam pamięci do dat urodzin. Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga Żywego (Mt 16, 16), narodź się ponownie w naszych sercach tym roku - 2010. Jest to w Twojej mocy. To jest najważniejsze! Amen. Przyjdź Panie Jezu! (Ap 22, 20).