piątek, 9 września 2011

Rządy ludu

Dawno mnie tu nie było. Ale do rzeczy. Ostatnio TVP emituje "the Voice of Poland". Duże kontrowersje budzi osoba Nergala, który jest tam jurorem. Katolickie Stowarzyszenie Dziennikarzy wystosowało protest do władz telewizji w tej sprawie.Powołują się na obowiązujące zapisy Uchwały Zarządu. M.in. : Programy i inne usługi publicznej radiofonii i telewizji powinny respektować chrześcijański system wartości, za podstawę przyjmując uniwersalne zasady etyki oraz Telewizja Polska S.A. szanuje uczucia religijne odbiorców i respektuje chrześcijański system wartości.
Z kolei Wprost publikuje tekst o Nergalu, który zaczyna się od słów Ludzi nie obchodzi , że Nergal podarł biblię i obraża katolików. Czy to potwierdzenie rosnącej tolerancji Polaków? Adam Darski pozuje przy tym do zdjęcia ubrany jak papież.
Postaram się być obiektywny i od podstaw przeanalizować sytuację.
1. Nie znam się na muzyce, ale podobno Nergal jest w niej całkiem dobry. Jego zespół jest popularny na całym świecie.
2. W swoich tekstach i teledyskach nawiązuje do szatana. Jest to muzyka bardzo ostra.
Na tym etapie rozważań wydaje mi się, że może być jurorem w takim programie. Po pierwsze znasię na tym, a po drugie specjalizuje się w określonej niszy muzycznej, w której trzeba mieć konkretny głos i charakter (inni jurorzy mogliby ich nie docenić). Rozumiem, że wielu osobom może nie podobać się to, co śpiewa. Możemy to uznać za promowanie satanizmu. Osobiście uważam, że Nergal robi to, bo to jest show busines. Przynosi mu to popularność, jest w tym dobry, zarabia kasę, podoba mu się taki wizerunek. Innym (co widać po ilości sprzedanych płyt) też.
3. Kreowanie wizerunku musi być procesem ciągłym. Z czasem kończą się względnie neutralne pomysły i zaczynają się kontrowersyjne. Nergal drze Biblię, nazywając ją "stertą kłamstw" czy jakoś tak. Sąd go uniewinnia.
Sądem zajmować się nie będziemy. Jednak występowanie przeciwko czemuś w taki sposób, oznacza brak szacunku dla tego czegoś. W tym wypadku popularność rośnie jeszcze bardziej, więc taki osobnik w programie podwyższy jego oglądalność. To wiąże się z zyskiem dla telewizji. W tym momencie powinniśmy jednak powiedzieć STOP. Dlaczego? Dlatego, że TVP nie przestrzega prawa, które sama na siebie nałożyła. Dalsze rozważania nie mają już sensu.

A teraz bardziej subiektywnie. Twierdzenie, że ktoś kogoś obraża, a ludzi to nie obchodzi, to nie jest dowód na rosnącą tolerancję, tylko znieczulicę. Wydaje mi się, że doszliśmy do etapu, na którym z Kościołem można zrobić w zasadzie wszystko i nikt nie może mieć pretensji, bo przecież trzeba być tolerancyjnym. Nie rozwodząc się nad kwestią znaczenia słowa tolerancja, pytam: czy powinniśmy promować dilerów narkotyków (używki to sprawa prywatna), czy w jury programów powinni zasiadać neonaziści (poczucie więzi np. z Żydami to też sprawa prywatna), czy programy o majsterkowaniu powinni prowadzić ludzie związani z terrorystami (osobiste sympatie to też sprawa prywatna)? Wiem, że bardzo upraszczam i koloryzuję. Ale niech ktoś w takim razie wyznaczy granicę. Takie sytuacje wydają się abstrakcyjne, ale przecież dane programy byłyby bardzo kasowe, więc kto wie?
Ja rozumiem, że widzom zależy na sensacji i ciężko wymagać, aby każdy obywatel był świadomym odbiorcą. Dlatego ktoś w końcu decyduje o tym, co w telewizji się puszcza. Może by tak odrzucić na chwilę walkę o każdy grosz i zastanowić się, jakie skutki mają nasze decyzje? Panowie producenci, należycie do naszej inteligencji i to na was, a nie na widzu ciąży pośrednia odpowiedzialność za to, co ten sam widz ogląda.

sobota, 18 czerwca 2011

Jestem narcyzem i egoistą

Stało się. W końcu znów tu zawitałem. Mam ze sobą bagaż pełen doświadczeń i różnych przemyśleń. Ale po kolei.

Ostatnio czytałem kilka wywiadów z gwiazdami porno (np. http://facet.dlastudenta.pl/artykul/Wywiad_z_gwiazda_filmow_porno,69426.html). Ciekawiło mnie, co te osoby myślą o swojej pracy, jak postrzegają siebie itd. W cytowanym wywiadzie aktorka mówi, że trafiła do branży, żeby zemścić się na chłopaku. Jej życiorys wskazuje na to, że jest utalentowana, studiuje medycynę, działa jako wolontariusz, ma męża. O dziwo większość z nich przyznaje, że spełnia się w tej pracy, ale nie chciałyby żeby ich córki robiły karierę w ten sam sposób.
Druga sytuacja z własnego podwórka. Nastolatka uciekła z domu do niemieckiej agencji towarzyskiej. Komentarz jednej z osób dorosłych : "w sumie jak to lubi i jeszcze jej zapłacą, to czemu nie?".
I tak się zastanawiam. Z jednej strony żyjemy w kulturze, która kładzie duży nacisk na indywidualizm. Mówimy o prawach jednostki, o jej potencjale, możliwościach, o tym że może ona sama o sobie decydować. Potem odnosimy to wszystko do siebie - "mam prawo do własnego zdania", "takie są moje przekonania i nie możesz mi ich zabronić" itd. Do tego momentu wszystko jest fajne. Ale czy czasem nie zagubiliśmy przy tym jakiegoś poczucia godności? Czym jest godność? Czy człowiek (każdy człowiek) ma jakąś godność? Czy ją nabywa, czy musi sobie na nią zapracować? Czy może ją stracić? Czy może się jej wyrzec? Chyba zbyt rzadko zadajemy sobie takie pytania.

Ja uważam, że mam godność. Mam też wartość, której nawet nie jestem sobie w stanie wyobrazić. Nie nadałem jej sobie sam. Nie nadał mi jej żaden kolega, żadna przyjaciółka, żaden celebryta. Bóg stał się człowiekiem i umarł za mnie. To On mi ją nadał. Nieważne, czy to "czuję", czy nie. Nieważne, czy zdaję sobie z tego sprawę, czy nie. Tak po prostu jest. BÓG STAŁ SIĘ CZŁOWIEKIEM TAKIM, JAK JA, A WIĘC CZŁOWIEK MA GODNOŚĆ! A W DODATKU TEN BÓG UMARŁ ZA MNIE! Staram się o tym zawsze pamiętać. I chociażby dlatego nie zostanę aktorem filmów porno, bo jestem zbyt cenny, żeby sprzedawać swoją najgłębszą prywatność przed kamerami z jakąś "aktorką". To samo tyczy się jakiś przygodnych wakacyjnych miłości. Nie i tyle. Ktoś musi udowodnić, że jest mnie wart. I nie zgadzam się, że mam wybujałe poczucie własnej wartości. Wydaje mi się, że i tak to poczucie jest zbyt niskie w stosunku do tego, nadanego mi przez Boga. Poza tym nie można tu mówić o poczuciu tylko własnej wartości. Wiem, że każdy ma ją taką samą, jak ja. A to, co z nią robi, to już kwestia indywidualna. Ja celuję bardzo blisko - moja Kochana jest zbyt wartościową osobą, żebym był tylko jakimś szaraczkiem. Ma zbyt wielką wartość, żebym mógł patrzeć na nią, jak na jakiś przedmiot, który odstawię na półkę, gdy już mi nie będzie przydatny. Muszę się postarać, żeby móc wziąć odpowiedzialność za Skarb, jakim jest drugi człowiek. Dopiero po uświadomieniu sobie tego, mogę myśleć, czy to ma być ta dziewczyna i dlaczego. Ale to akurat inny temat, który zostanie między nami ;)
Wydaje mi się, że boimy się powiedzieć - "Jestem człowiekiem, mam swoją godność i wartość! Ty też jesteś człowiekiem, dokładnie takim samym jak ja! Musisz na mnie zasłużyć, ale i ja muszę zasłużyć na Ciebie". Dlaczego się tego boimy? Nie wiem, może dlatego że wiąże się to z postawieniem wymagania nie tylko innym, ale i sobie?

Powtórzę jeszcze raz: jestem człowiekiem, a nie byle kim. Mam swoją godność i ogromną wartość. Ale nie jestem narcyzem. Bo nie różnię się w tej kwestii ani na jotę od czytającego te słowa.

A za błędy stylistyczne przepraszam - idzie sesja i oczy już nie te :)

niedziela, 27 lutego 2011

Płodna jest. I powołaniem też jest

Kiedyś przeglądałem stronę ministrantów z innej parafii. Był tam dział "Pytania do eksperta". Ksiądz odpowiadał publicznie na różne listy młodych ludzi. Najczęściej przewijał się w nich motyw powołania.

Wczoraj Maciek i Agata z naszego duszpasterstwa udzielili sobie sakramentu małżeństwa. Błogosławił im o. Tomasz Franc. Mówił, że ci młodzi są szczęśliwi, ponieważ nie muszą już szukać swojego powołania. Właściwie, to drogi do realizacji swojego powołania, bo w ostatecznie wszyscy powołani jesteśmy do przebywania z Nim. Bóg jest czystą miłością, więc wydaje mi się, że najlepiej dojść do Niego właśnie przez miłość. Innej drogi nie widzę.
Tylko co to jest miłość? Ha, od wieków ludzie próbują ją pięknie opisać. Ja poetą, ani nawet pisarzem nie jestem (co Czytelnik bez trudu może stwierdzić). Zatrzymuję się na podstawowej prawdzie- miłość nie jest uczuciem, miłość jest postawą. Inaczej nie moglibyśmy "kochać naszych nieprzyjaciół". Więcej. Nie moglibyśmy ślubować tego uczucia drugiej osobie. No bo jak? Przecież nie mogę zagwarantować komuś, że będę go darzył jakimkolwiek uczuciem przez całe życie. Ta sfera jest niezależna od mojej woli. Równie dobrze mógłbym obiecać, że przez następny miesiąc będzie padał śnieg. Może tak być (oby nie), ale czy ja mam na to jakikolwiek wpływ?

Idę dalej. Ojciec Franc mówił też, że "miłość jest płodna". Oby w przypadku nowożeńców "płodność" oznaczała również liczne i śliczne potomstwo. Ale na tym się ta "płodność" nie wyczerpuje.Gdyby tak było, to mówiący te słowa z ambony nie mógłby przecież (zważywszy na ślub czystości) realizować miłości. A więc jak mógłby dojść do Boga?
W jaki inny sposób miłość może być płodna? Jest to pytanie o owoce. Nie jestem mężem, więc wiele na temat owoców małżeństwa nie powiem. Podam przykład. Moja koleżanka z redakcji, mimo że bardzo ją to już irytuje, wciąż pozwala swoim małym synkom zapraszać do domu kolegów z bogatych rodzin, którymi rodzice się niezbyt interesują. Mimo, że po pracy wolałaby mieć spokój, a nie rozwrzeszczaną bandę za ścianą, ciągle znajduje w sobie miłość, która pozwala jej przezwyciężyć własne zmęczenie. Może dzięki niej tamte dzieciaki mają jedyną okazję w życiu, żeby zobaczyć, jak wygląda prawdziwy rodzinny dom. Może dzięki niej, same dadzą swoim dzieciom choć trochę więcej, niż otrzymały od swoich rodziców. I będzie to owoc. Może nie wielki arbuz, ale będzie (wszak czereśnie też są dobre).
A w przypadku księży i zakonników? No jeden mały owoc z ogródka o. Franca właśnie się pokazał :)

Wiem, że tak się trochę w tym wszystkim gubię i plątam. Pociesza mnie to, że nie jestem sam, bo na przestrzeni wieków wielu było takich, co to chcieli miłość opisać.
Wracając do kwestii powołania: w ostatecznym rozrachunku chodzi o moje Zbawienie. To, którą drogą je osiągnę: przez małżeństwo, kapłaństwo, czy życie samotne, jest już inną kwestią. Dobrze by było wybrać ten ogródek, w którym wyrośnie najwięcej owoców. Czego i Wam drodzy działkowicze (czereśniaki i arbuziaki) życzę.

P.S.
Sorry za długość, ale dawno mnie tu nie było