niedziela, 27 lutego 2011

Płodna jest. I powołaniem też jest

Kiedyś przeglądałem stronę ministrantów z innej parafii. Był tam dział "Pytania do eksperta". Ksiądz odpowiadał publicznie na różne listy młodych ludzi. Najczęściej przewijał się w nich motyw powołania.

Wczoraj Maciek i Agata z naszego duszpasterstwa udzielili sobie sakramentu małżeństwa. Błogosławił im o. Tomasz Franc. Mówił, że ci młodzi są szczęśliwi, ponieważ nie muszą już szukać swojego powołania. Właściwie, to drogi do realizacji swojego powołania, bo w ostatecznie wszyscy powołani jesteśmy do przebywania z Nim. Bóg jest czystą miłością, więc wydaje mi się, że najlepiej dojść do Niego właśnie przez miłość. Innej drogi nie widzę.
Tylko co to jest miłość? Ha, od wieków ludzie próbują ją pięknie opisać. Ja poetą, ani nawet pisarzem nie jestem (co Czytelnik bez trudu może stwierdzić). Zatrzymuję się na podstawowej prawdzie- miłość nie jest uczuciem, miłość jest postawą. Inaczej nie moglibyśmy "kochać naszych nieprzyjaciół". Więcej. Nie moglibyśmy ślubować tego uczucia drugiej osobie. No bo jak? Przecież nie mogę zagwarantować komuś, że będę go darzył jakimkolwiek uczuciem przez całe życie. Ta sfera jest niezależna od mojej woli. Równie dobrze mógłbym obiecać, że przez następny miesiąc będzie padał śnieg. Może tak być (oby nie), ale czy ja mam na to jakikolwiek wpływ?

Idę dalej. Ojciec Franc mówił też, że "miłość jest płodna". Oby w przypadku nowożeńców "płodność" oznaczała również liczne i śliczne potomstwo. Ale na tym się ta "płodność" nie wyczerpuje.Gdyby tak było, to mówiący te słowa z ambony nie mógłby przecież (zważywszy na ślub czystości) realizować miłości. A więc jak mógłby dojść do Boga?
W jaki inny sposób miłość może być płodna? Jest to pytanie o owoce. Nie jestem mężem, więc wiele na temat owoców małżeństwa nie powiem. Podam przykład. Moja koleżanka z redakcji, mimo że bardzo ją to już irytuje, wciąż pozwala swoim małym synkom zapraszać do domu kolegów z bogatych rodzin, którymi rodzice się niezbyt interesują. Mimo, że po pracy wolałaby mieć spokój, a nie rozwrzeszczaną bandę za ścianą, ciągle znajduje w sobie miłość, która pozwala jej przezwyciężyć własne zmęczenie. Może dzięki niej tamte dzieciaki mają jedyną okazję w życiu, żeby zobaczyć, jak wygląda prawdziwy rodzinny dom. Może dzięki niej, same dadzą swoim dzieciom choć trochę więcej, niż otrzymały od swoich rodziców. I będzie to owoc. Może nie wielki arbuz, ale będzie (wszak czereśnie też są dobre).
A w przypadku księży i zakonników? No jeden mały owoc z ogródka o. Franca właśnie się pokazał :)

Wiem, że tak się trochę w tym wszystkim gubię i plątam. Pociesza mnie to, że nie jestem sam, bo na przestrzeni wieków wielu było takich, co to chcieli miłość opisać.
Wracając do kwestii powołania: w ostatecznym rozrachunku chodzi o moje Zbawienie. To, którą drogą je osiągnę: przez małżeństwo, kapłaństwo, czy życie samotne, jest już inną kwestią. Dobrze by było wybrać ten ogródek, w którym wyrośnie najwięcej owoców. Czego i Wam drodzy działkowicze (czereśniaki i arbuziaki) życzę.

P.S.
Sorry za długość, ale dawno mnie tu nie było