czwartek, 2 grudnia 2010

Odpowiedź na komentarz

Niestety, coś stało się z konsolą i nie mogę umieścić tych kilku słów umieścić w komentarzach. To mnie jednak nie powstrzyma :)

Być może, ale dzięki temu, że nie odczytałem intencji, możemy wrócić do meritum sprawy :)

Pisałem o braniu SWOJEGO krzyża. Wzięcie Krzyża Chrystusa jest bardzo głębokim i (bądź, co bądź) skomplikowanym pojęciem i rzeczywiście ciężko odnosić je do ludzi, którzy Jego samego odrzucają, dlatego dziękuję za cenną uwagę.

Mnie bardzo ujęła właśnie jej moralna postawa, a raczej pewna jej zmiana pod wpływem miłości do córki. Szczególnie konfrontując to z otaczającą i coraz częściej przerażającą rzeczywistością. Pan Jezus był znakomitym znawcą człowieka i wiedział, że często będzie nas kusiło, żeby "wymigać się" od pewnych spraw (nie tylko odpowiedzialności moralnej za czyny). Myślę, że właśnie dlatego przestrzegł: "kto nie bierze swojego krzyża, a idzie za Mną - nie jest mnie godzien". Każdy człowiek ma swój krzyż (można to różnie nazywać), nieważne czy jest katolikiem, buddystą, czy ateistą. My jednak często staramy się go zrzucić z siebie, jak zbędny balast, albo przyklaskujemy innym, gdy to robią. Jak często słyszymy: "ja bym aborcji nigdy nie dokonała, ale jeśli ona chce, to ma prawo decydować o swoim brzuchu" (przepraszam, że tak uczepiłem się tego tematu, ale strasznie mnie on mierzi). Daleki jestem od oceniania kogokolwiek negatywnie. Wolę robić to od tej bardziej pozytywnej strony - Ania zachowała się moralnie: dojrzale i odpowiedzialnie (ale bez wazeliniaristwa). Więcej: postąpiła, jak postąpiła nie ze względu na Dekalog, tylko na prawo naturalne - a więc jednak coś takiego ma jeszcze rację bytu.

A odchodząc od tematu...
Co do apostazji - również nie będę jej oceniał. Jest człowiekiem obdarzonym wolną wolą i z niej skorzystała. O ile znam trudne środowiska (a z takiego ona się wywodzi), to wiem, że ci ludzie mają nie tylko "skrzywione sumienie" (celowo omijam słowa "takie tam"), ale są też niesamowicie poranieni wewnętrznie. W takim wypadku nie można z góry zakładać, że świadomie i dobrowolnie odrzuciła Chrystusa (chociaż tak też mogło być). Nie znamy jej przeszłości, ale z krótkiego opowiadania wiemy, że przeszła wiele destrukcyjnych dla swojego wnętrza sytuacji. Nie wiemy też, czy ktoś jej Chrystusa w ogóle pokazał. Dlatego kryterium świadomości grzechu może w tym wypadku nie być tak do końca spełnione. Przy czym daleki jestem od powiedzenia, że nie wiedziała, co robi. Ale czy było w tym 100% chęci odrzucenia Chrystusa (zwłaszcza, że zaczęła kombinować z apostazją, jak miała 15 lat)? Mam nadzieję, że nie. Pozostaje ona jednak tylko nadzieją. Mam również niezasłużony dar wiary w Tego, Który zna ją na wylot, a przy tym jest samą Miłością i wierzę, że będzie o nią walczył. A gdy tylko ją dojrzy (gdzieś tam nawet daleko), wybiegnie jej na spotkanie, jak ojciec syna marnotrawnego.

Podsumowując:
Człowiek niemoralny (nie mylić z człowiekiem grzesznym) nie może być religijny (nie mylić z dewocją).
Człowiek religijny, powinien być moralny (chociaż to nie wystarcza).
Ona jednak ten jeden krok już zrobiła. Stąd prośba o modlitwę w jej intencji, żeby postawiła kolejny i kolejny, i kolejny. Pan Bóg ma czas. Wierzę, że i na nią czeka.

P.S.
Myślę, że szansę dostaliśmy od niego już dawno temu i ona nigdy nie została wyczerpana, ani nie stała się przedawniona. A On jednak zdając sobie sprawę z tego, w jakiej rzeczywistości żyjemy, będzie wykorzystywał uchylone przez nas (świadomie, czy nie) drzwi.

4 komentarze:

  1. Z tego, co piszesz, wynika, że "wzięcie krzyża" stało się jakąś metaforą - podjęcia odpowiedzialności, przyjęcia cierpienia itd. Może tak jest, ale jestem temu zdecydowanie przeciwna. Krzyż ma swój sens i znaczenie jedynie w wymiarze religijnym, i to chrześcijańskim. W związku z czym "wzięcie swojego krzyża" nie dotyczy nikogo poza chrześcijanami. Ateista, buddysta, muzułmanin czy ktokolwiek inny może przyjmować cierpienia, znosić problemy, cokolwiek. Przyjęcie krzyża ma ścisły związek z Ofiarą złożoną na tym jednym jedynym Krzyżu, która miała swój własny Cel.

    Co do zachowania Ani - dojrzałe i odpowiedzialne, poniewczasie, ale jednak. Wcale tego nie neguję.

    Co do apostazji - myślę, że trzeba się będzie wreszcie wgłębić w dokumenty Kościoła. Póki co operuję jedynie swoją intuicją. Intuicja moja jest taka, że z apostazją nie jest tak łatwo - nie dostaje się jej od razu, za kiwnięciem palcem. Zanim Ania odrzuciła Chrystusa i Jego Kościół, ktoś jednak musiał jej o Nim mówić, choćby dlatego, że próbował ją przekonać, żeby tego nie robiła. Nie rozumiem też sformułowania "100% chęci odrzucenia Chrystusa". Jego się albo przyjmuje, albo odrzuca - czyli albo gorąco, albo zimno. Niezależnie, co o tym mówią "wierzący, ale niepraktykujący" (tak jak o tym rozmawialiśmy).

    Nie mam tu intencji decydowania za Pana Boga ani wydawania wyroków. Cały czas mam jednak w pamięci - jak pisałam poprzednio - że grzech przeciw Duchowi Świętemu nie będzie człowiekowi odpuszczony. I cały czas pamiętam, Kto te słowa pierwszy wypowiedział.

    OdpowiedzUsuń
  2. I wszystko jasne: inaczej rozumiemy pewne pojęcia, przez co wyciągamy rozbieżne wnioski (zabrzmiało jak u P. Coelho). Teraz możemy się w nieskończoność przekonywać do swoich racji i ani mi, ani Tobie się to nie uda ;)
    Ale niech żyje dialog - dzięki niemu udało mi się wejść jeszcze na kilka innych tematów, a przy tym uświadomić sobie parę spraw.

    Jednym z istotniejszych wniosków dla mnie jest ten: ja i Ty mamy o tyle lepiej, że swoje krzyże możemy świadomie, a czasem nawet (oby jak najczęściej) z radością przyjąć oraz w pewien sposób połączyć z Jego Ofiarą (pierwszy akapit Twojego komentarza).

    OdpowiedzUsuń
  3. abstrahując: ponoć nie czytałeś P. Coelho ;) coś kręcisz, drogi Panie ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Wystarczy, że czytałem jakieś cytaty, które mi wygooglowało droga Panno. Bo historyk to sprytna bestia musi być ;)

    OdpowiedzUsuń